Chancellorsville

10th Virginia Infantry Regiment właściwie nie odniósł obrażeń w bitwie pod Chansellorsille i jego oddziałom towarzyszyło niemalże przekonanie o własnej nieśmiertelności. Było już dobrze popołudniu, gdy dotarli w górę rzeki, trzy mile od miejsca w którym przez trzy dni wykrwawiali się jankesi, i rozłożyli obozowisko wśród drzew. Zmęczona piechota zajęła kwatery na zachodnim skraju, wygrzewając się w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Thomas Needham był w doskonałym nastroju. „-Zobaczycie – mówił kuzynowi i synowi, – szybciej niż się spodziewamy, będziemy z powrotem!” To powszechne przekonanie o niezwyciężoności armii pod dowództwem Lee, generała nad generałów, czuć było w całym obozowisku. Thomas pogwizdywał pod nosem, rozgrzebując długim kijem stygnący żar w rytm „Dixie”. Tego wieczoru, mimo zmęczenia, nikomu nie chciało się spać. Teddy opowiadał Matthew o czasach, które znał jeszcze sprzed swoich narodzin, o których z kolei opowiadał mu jego ojciec i pradziad, o starym świecie, z którego przyszli i tym, w co wierzyli, płynąc tutaj. O ziemi, którą otoczyli grodząc pastwiska, wytyczając drogi i budując domy, by żyć godziwie z pracy własnych rąk w Dolinie Shenendoah. „I dlatego nie pozwolimy – grzmiał wuj Teddy – by jankesi odebrali nam to wszystko, na cośmy pracowali przez cztery pokolenia!” – a pomruki towarzyszy broni podnosiły się za każdym razem, gdy wyrzekał na rząd federalny, Unię i samego Lincolna. Siedzieli wokół ognia do północy, odgrażając się jankesom i śpiewali przesadnie głośno, buńczucznie świętując zwycięstwo. Odpór, jaki dali jankesom i klęska Hookera stały się obietnicą rychłego powrotu do domów w glorii i chwale. Tylko Matthew nie tęsknił za domem, wciąż z głową pełną buńczucznych marzeń o kolejnym starciu z jankesami, które przyniosłoby mu chwałę, o bitwie, o której opowiadano by potem dzieciom i wnukom tak jak wuj Teddy opowiadał o walce, którą toczyli ich przodkowie z tą ziemią chcąc, by zaczęła rodzić. Marzył o zwycięskim ataku na pozycje wroga, najlepiej na oczach samego Lee, wyobrażając sobie, jak uratowałby życie generałowi pozbawionemu konia unosząc rannego z pola walki i jakby go potem wymienili w rozkazie przed frontem całej armii, a ojciec i wuj nie mogliby się mogli nadziwić, jak mu się to udało osiągnąć, choć walczyli niby ramię w ramię i bok w bok na tym samym polu….

[msz],[ah]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *