„Wolej bym się urodziła mężczyzną” – mówiła sobie często Linda widząc w lustrze delikatność swej urody. Czemu? Otóż Linda Stuckenfirth nad życie kochała swego brata. Kochała do tego stopnia, ze gdy ich ojciec wysłał go do szkoły kadetów w Portsmouth, Linda chciała, uprzednio ściąwszy włosy, w męskim przebraniu udać się razem z Gordonem do wspomnianej uczelni. Oczyma wyobraźni widziała już siebie jako oficyjera huzarów, dowodzącego szwadronem dziarskich wojaków, którym przyszło pilnować interesów Imperium w dalekich Indiach. Śmiały plan ten nie mógł być jednak w życie wprowadzony, chociażby z racji tego, że Gordon do kadetów odsyłany lat liczył sobie 14, a Linda natenczas 9. Miłość jej siostrzana została wystawiona na ciężką próbę. Nie miała już obok człowieka, który nie odziedziczył po ojcu surowych manier ani zimnej obojętności Lady Stuckenfirth (matki), ale umiał dzielić moc i siłę, jak na chłopca ze szlacheckiego rodu przystało, z iście Byronowską wrażliwością, naturalnym tym samym dla siostry jedynej będąc oparciem. Święta, gdy Gordon bywał w rodzinnym domu stały się dla Lindy czasem w trójnasób wyczekanym. Z podziwem patrzyła wówczas na najbliższego sobie człowieka, który uosobieniem stał się męskiego wzorca, który Linda miała nadzieję znaleźć kiedyś w swoim przyszłym mężu. Wyrosła na pannę subtelnej gładkości, ale z sercem nigdy nie zaspokojonej wewnętrznej tęsknoty… Nawet wtedy, gdy Gordon, godności pułkownika doszedłszy, do wymarzonych Indii Lindę sprowadził, by tam resztę życia szczęśliwie spędziła upajając się zapachem sandałowych drzew i końskiego potu, którym przesiąkł każdy żołnierz huzarów Jej Królewskiej Mości.
[rs],[msz]