Nie było w Tatrach takiego miejsca, do którego Janka Tomczalova by nie dotarła. Będąc córką Ondreja Tomczali, pana na zamku Hradove Hranuly, jak okiem sięgnąć widziała z okien domostwa od najmłodszych lat wszystkie boże kolory, którymi natura obdarowywała okoliczne góry przez cztery pory roku. Janka była jak one. W lecie ciepła, rozkosznie leniwa, złotawa niczym łany zbóż rosnące w dolinach, łagodna niczym niedzielne, słoneczne przedpołudnia i zaraz gniewna jak lipcowe burze. Jesienią zasmucona, wsłuchana w wycie wichru, miedziana niczym pędzone wiatrem tumany umierających liści. Zimą biała – wyniosła, nieprzystępna i nieprzyjazna lecz piękna, aż do utraty tchu. Mroźna, wyniosła, niedostępna, ale i miotająca z oczu iskry niczym płonące w kominku dębowe bierwiona. Na wiosnę świeża, nieprzewidywalna, potrafiła roztoczyć wokół siebie aurę szalonej i śnieżnej marcowej zawieruchy, by za chwilę roztaczać wokół zapach majowej konwalii. Nikt, kto znał Jankę nie dziwił się, że jednego dnia można ją było spotkać pod Gerlachem, gdy w pocie czoła, a w towarzystwie dwu tęgich hajduków mozolnie pięła się trudną ścieżką, a drugiego dnia na zamku Pana Jahody ozdobą była rautu okolicznych włodarzy. Wyszła za mąż za Imre Hujwodiuka, madziarskiego hrabiego o duszy czikosa, ale manierach diuka…
[rs],[msz]