Juanita Inez Benita Da Saavedra Gonzales Del Milagro urodziła się w hacjendzie Del Milagro, położonej w żyznych okolicach San Diego. Nic zatem dziwnego, że majątek ziemski jej ojca obejmujący taką ilość akrów, że sam Don Rafael nie miał o tym dokładnego pojęcia znakomicie prosperował. Jego niezliczone stada bydła przemierzały niezmierzone stepy, pilnowane przez gromady vaqueros, których z czasem zaczęto na modłę przybyłą ze wschodu nazywać cowboys. W corralach i stajniach pyszniły się tabuny andaluzyjskich koni, zaś plantacje kukurydzy, batatów, pomidorów oraz innych cudów matki natury także dostarczały pokarmu mieszkańcom, nie wspominając o uginających się od owoców drzewek pomarańczowych, limonowych, moreli… Don Rafael, jako daleki krewny byłego Wicekróla Nowej Hiszpanii mógł, korzystając tym sposobem nie tylko z zasobności swej kieszeni – sprowadzić dla swoich dzieci najlepszych guwernerów z Kontynentu. Tu dodać trzeba, że oprócz Juanity radosnym rwetesem dom wypełniali także jej dwaj bracia. Antonio i Sandoval. Od ich wczesnych lat wiadomo było, iż poważny ponad wiek Antonio, choć młodszy od Sandovala, a starszy od Juanity obejmie po ojcu zarządzanie hacjendą ze wszystkimi z nią powiązanymi przedsięwzięciami. Chłonął wiedzę łapczywie, wykazując szczególne upodobania ku zagadnieniom ekonomii i muzyki. Za to jego brat niezbyt garnął się do zgłębiania filozofii, matematyka zdawała mu się być zupełnie obcą mimo niespożytych wysiłków Herr Matterlicha, znakomitego niemieckiego nauczyciela. Literaturę, i owszem, ukochał był nade wszystko, lecz nie w niej znajdywał pełne ukojenie, którego doznawał dopiero wtedy, gdy na ulubionym El Fuego gnał przez dzikie ostępy w towarzystwie swojego rówieśnika i przyjaciela z plemienia Mohave… Nawet narażając się na gniew srogiego ojca i rozpacz matki, Donii Mercedes. Kiedy obaj chłopcy – a dzieliło ich pięć lat różnicy – osiągnęli wiek młodzieńczy, zapobiegliwy grand wysłał obu na studia do Madrytu. Antonio oddał się prawu i ekonomii, zaś Sandoval, co zrozumiałe, trafił do szkoły oficerskiej. Młodszy z nich powrócił do Ameryki po czterech latach, a Sandoval, zgodnie z przewidywaniami tęskniącej matki – dopiero po dziewięciu, ale ze szlifami kapitana. A Juanita? Podczas, gdy bracia w Starej Ojczyźnie wchodzili w męskość, odbierała staranne, choć ogólne wykształcenie korzystając z usług wspomnianych wcześniej nauczycieli, a, że tych miała znakomitych przecież, w wieku lat dwudziestu była już nie tylko piękną, ale świadomą świata kobietą. Nie mniej lotna od braci szybko zdała sobie sprawę z tego, że nie chce zostać jedynie żoną któregoś z okolicznych hacjenderów, tym bardziej, że żaden ze starających się o jej rękę pretendentów specjalnie nie przypadł do jej gustu, co spędzało sen z oczu Don Rafaela budząc w nim nieokreślone wyrzuty umienia (że być może zaniedbał córkę) i przyprawiając o spazmy rozpaczy matkę, gdyż ona akurat uważała, że największym szczęściem kobiety jest kochający, a majętny mąż. Budziła się Juanita rozpalona niespersonifikowaną żądzą w środku nocy, bez wstydu siadając nago przed lustrem i ze smutkiem, acz godnością spoglądała w swe odbicie, lecz jej wzrok zdawał się sięgać dalej, niż szklana tafla. Cierpiała… Ale do czasu! Sandoval poległ pod Picacho, Antonio umarł na suchoty nie pozostawiwszy potomka… Czyżby wraz ze śmiercią Don Rafaela miał nastąpić koniec domu Del Milagro? Nie! Oto nieślubny syn Juanity otrzymawszy później nieco zmienione nazwisko po dziadku objął w zarząd całość włości, doprowadzając z czasem bogatą, acz wciąż feudalną hacjendę do świetności potężnego konsorcjum korzystającego ze wszystkich (a nie tylko rolniczo – hodowlanych) naturalnych zasobów kalifornijskiej ziemi . To właśnie dlatego Juanita z dumą i pewnością siebie patrzy przed się na starej fotografii. Nie wyszła za mąż, a tajemnicą pozostanie, dlaczego też nigdy nie wyjaśniła, z jakich powodów jej syn John Milagroe, syn pokiereszowanego przez niedźwiedzia przybysza z gór Sierra Nevada, oficjalnie nie nazywał się Sadowski…
Juanita
[msz], [rs]