Wnuczka Karola Arwienieckiego, Anna odziedziczyła po dziadku nie tylko studio i umiejętności , ale i zmysł obserwacji, pozwalający jej wydobyć z fotografowanych postaci jakąś prawdę o ludziach, bardziej uniwersalną, niż by się wdawało pozującemu, albo bardziej indywidualną, niż się jej samej zdawało, gdy sadzała modela do zdjęcia. Fotografowała od zawsze, kręcąc się pod nogami dziadka, a zapach chemikaliów, których używał w swym studio, był naturalnym towarzyszem jej samotnych zabaw. Nie znała swej matki, podobnie jak ona nie znała swojej, ponoć legendarnej kurtyzany, która powiła ją wbrew woli i planom, w ósmym miesiącu ciąży i uciekła zostawiając dzieciątko staremu Arewienieckiemu. Arewieniecki wychował Marię jak córkę, a potem wychował i wnuczkę, którą mu, powitą w ósmym miesiącu, słabą i chorowitą Maria podrzuciła wyjeżdżając za wielką wodę na zawsze. Słaba to była opieka, bo stary Arawieniecki miał już lat bez mała sześćdziesiąt, ale zawsze, a Anna innego świata nie znała i nie wiedziała, jak ubogie jest ich gospodarstwo. Za to zakład był wyposażony bajecznie, bo Karol inwestował wciąż w nowy sprzęt nigdy nie pozostając w tyle za nowinkami. Nauczył jednak Annę dobrze swego rzemiosła, bo umiała, co było zdolnością najwyższej próby, przenieść odbitkę ze szkła na papier i mimo, że najczęściej zdejmowała odbitki już z błony a nie ze szklanej tafli, jak to czynił dziadek naświetlając światłoczułe sole srebra, to czasem bawiła się starą techniką, której odory przywoływały jej na myśl wspomnienie o dziadku. Zmarł niedawno, ale przed śmiercią powiedział jej o babce, zwanej madame le Gray i o jej tanecznych wyczynach i niestabilnym charakterze i o tym, jak Anna jest do niej podobna. Przeraziło ją to. Uwielbiała fotografować dzieci na kolanach matek albo w saneczkach, urocze zaróżowione buźki chłopięce czy spowite w organdyny bledziutkie twarzyczki dziewcząt. Zaskakiwała ją czułość, jaką w niej wzbudzają dziecięce oblicza i nie rozumiała, jak jej babka mogła porzucić swoją córkę i na ile ten fakt uczynił łatwiejszym odejście Marii, ale postanowiła, że nigdy nie wyjdzie za maż i że sama dzieci mieć nie będzie po to właśnie, by zrzucić klątwę tego podobieństwa i nigdy nie odczuć pokusy porzucenia, jaką widać mają wszystkie kobiety urodzone w ósmym miesiącu ciąży, wypchnięte na ten świat siłą niemalże, tak bardzo niechciane przez własną matkę.