Ach, więc to on, nareszcie! Marianne przycisnęła dłonie zaciśnięte w piąstki do serca, by nie było widać jak drżały z niecierpliwości wywołanej bliskim nadejściem kawalera. Przedłużony sezon u wód, wywołany złym stanem zdrowia jej ojca, półroczne odcięcie matki od plotek z salonów i krytycznych ocen kolejnych kandydatów, a w końcu i ryzyko, że ojciec umrze nie wydając jedynaczki za mąż, przełamały impas. Oto nagle okazało się, że zarówno rodziny de Groot, jak i van den Heuvel oraz ich synowie godni są zainteresowania de Ouverkercków. Zaczęły się więc te starania, podchody, deliberacje i negocjacje. Gdy zapadła decyzja (de Grootowie z Zelandii byli po prostu zamożniejsi) Marianne oznajmiono, że wyjdzie za mąż za Paula de Groot, mężczyznę w sile wieku, z pokaźnym brzuchem i drobnymi, nieomal kobiecymi dłońmi upstrzonymi dziwnymi plamami. Marianne tak była szczęśliwa, że oto w jej życiu nastąpi ta długo oczekiwana zmiana, że nie zważając na nic, ochoczo rzuciła się w wir przygotowań. Zwoje brabanckich koronek, muślinowe suknie, adamaszkowa pościel, najlepsze srebra a nawet i ukochana służąca – wszystko to było już przygotowane. Gotowa była i Marianne. By zacząć żyć, by pokochać. Pokłady czułości, którą nagromadziła przez lata swej samotności, pragnienie bliskości i zrozumienia, potrzeba, by znaleźć bezpieczny port w ramionach tego mężczyzny i to miejsce na jego ramieniu gdzie można złożyć głowę przez snem… to wszystko złożyła w darze Paulowi de Groot jak ślubny prezent. Niestety, trafiła na mężczyznę, który w zupełności nie rozumiał jej potrzeb. Może i de Grootowie byli drugą czy trzecią fortuną w mieście, może szli obok de Ouverkercków w corocznym pochodzie w pierwszym szeregu, może i była to familia z koligacjami, potężna i rozsiana po całych Niderlandach, ale Paul, mimo pozorów wesołości, był człowiekiem zamkniętym w sobie i gburowatym. Młodość i świeżość Marianne, jej otwartość, gotowość by pokochać i zostać pokochaną trafiły na człowieka o sercu z lodu. Mówiono, że odtrąciła go jego pierwsza wybranka, co nie tylko złamało mu serce, ale – ponieważ zawiodła jego zaufanie i zawstydziła go w towarzystwie odrzucając tak znaczącą partię – sprawiło także, że stał się nieczuły i oschły. Głębokie przekonanie Marianne, że wystarczy się postarać, że wszystko co w sobie nosi musi być warte tego, by ją pokochać….że cierpliwość, która nigdy dotąd jej nie zawiodła….i tym razem przywiedzie ją do celu sprawiały, że codziennie od nowa starała się dotrzeć do serca swego męża. Zawsze uśmiechnięta, zawsze uważna, gotowa odpowiedzieć mu gdyby się odezwał, towarzyszyła de Grootowi i współuczestniczyła w realizacji jego najbardziej karkołomnych projektów. De Groot był bowiem człowiekiem o przenikliwej inteligencji, a interesy szły mu zazwyczaj świetnie dopóki nie pokłócił się z kolejnym klientem czy partnerem handlowym. Obecność Marianne – jej urok i aura życzliwego zainteresowania drugim człowiekiem wprowadzała spokój w jego relacjach handlowych, nie było bowiem nikogo kto nie polubiłby Marianne od pierwszego wejrzenia. De Groot wiedział o tym i wykorzystywał obecność żony by załatwić coś z tamtym lub z owym, a ona zawsze myślała, z drżącym sercem, że dziś, po kolejnym sukcesie, mąż sięgnie po nią, otworzy się przed nią, okaże jej czułość. Ale nawet jeśli dzień ułożył się znakomicie i de Groot w wyśmienitym humorze wracał do domu z drobniutką Marianne uczepioną jego ramienia i wykonywał gesty wskazujące na znaczną zażyłość z małżonką, to kiedy ona próbowała odpowiedzieć mu tym samym, stawał się znowu grubiański i oschły. Wtedy Marianne zasypiała zapłakana myśląc, jak długo jeszcze można znosić odtrącenie i upokorzenie niechcianej miłości.
[msz],[ah]