Konstanty Świerzop – Kraśnicki. Drobnej szlachty podlubelskiej syn nieodrodny, dla którego Bóg, Honor i Ojczyzna to nie były jeno słowa, które ksiądz na mszy trzeciomajowej często wspominał. Gdy przyszło w pamiętnym 1863 roku stanąć na głos trąb do walki z moskiewską nawałą, nie wahał się Pan Konstanty ani minuty. Ani substancji, ani żony, ani dzieci w zaścianku podupadłym nie ostawiał, zawinął przeto serpentynę do boku, dzianeta okulbaczył, a służby nijakiej nie mając (z wyjątkiem starego Sakowicza, któren do boju zupełnie się był już nie nadawał) wyruszył w pole o los swój nie dbając, ale o Polszce marząc od morza do morza napowtór odrodzonej. W bitwie pod Kockiem przez Moskwician ujęty i bez duszy z pola walki podniesion, staraniem doktora Bezawuła do żywych doszedł. Zrazu myślał, że lepiej by mu było polec, gdy po trzech miesiącach nieustannej wędrówki a to koleją, a to w kibitce w strony tak zimne trafił, że swojskie, siarczyste przecie mrozy zdawały się być tylko niewinna igraszką Pani Zimy. W Uljanowskij Kraj wywiezion umierał powoli nie tyle z przepracowania czy mrozu, bo w faktorii futrami handlującej do pracy przyjęty dla matematycznych umiejętności biedy wielkiej nie cierpiał, ale z tęsknoty za pszenicznymi łanami złocącymi modliborzyckie pola, za słońcem nad janowskimi stawami… Umarł w 1867 roku potomstwa po sobie nie pozostawiwszy, chociaż niektórzy dziwili się, że młody Tatar Kirys Usłanbek niebieskimi oczyma świat oglądał, którego to matka Wahezi razem z Konstantym w faktorii pracowała była.
[rs],[msz]
Lubię takie historie..