W tych okrutnych miesiącach 1865 roku przegraną armii konfederatów czuło się już nie tylko w szeregach żołnierzy, zmęczonych, sfrustrowanych, zziębniętych i po prostu godnych, ale i w decyzjach wroga, wciąż odważniej i z większą butą atakujących żołnierzy Konfederacji na ich własnym terenie. Taktyka spalonej ziemi przynosiła żołnierzom Unii podwójne zwycięstwa, odcinając konfederatów od dostaw żywności na równi z nadzieją na to, że wypchną wroga za linię Potomaku. Mało kto wierzył w zwycięstwo konfederatów, ale Thomas Needham walczył o coś więcej, niż tylko wygrana: chciał, by ta wojna zakończyła się jak najszybciej. Nigdy nie walczył lepiej. Nie zwyciężał i nie przegrywał potyczek z większą zaciętością niż wówczas wierząc, że tylko szybkie zakończenie działań wojennych pozwoli mu wrócić do domu. Wspomnienie bitwy pod Cupls Hill towarzyszyło Thomasowi bezustannie wspierając go w przekonaniu, że nie umrze, bo gdyby miał zginąć, poszedłby wtedy, tamtego deszczowego dnia za aniołami schodzącymi ku niemu z nieba. Ta wiara dała mu brawurę, której potrzebował, determinację, którą docenili jego przełożeni oraz wiarę, że zobaczy jeszcze słonce opromieniające zbocza doliny Shenandoah wracając do domu. Dosłużył się stopnia sierżanta odważnie prowadząc swój oddział w walce o Bloody Angle i zdobywając okop z góry przeznaczony do oddania, który jednak utrzymywali przez kilkanaście godzin broniąc się zaciekle i nieugięcie odpierając atak federalnych. Niewiele w nim zostało z tego wczesnowiosennego entuzjazmu gorliwego neofity, który zaciągnął się w przekonaniu, że wojna odciągnie go od monotonnej pielęgnacji jabłonek, do której nie czuł powołania. To prawda, nie było w niej nic z przewidywalności, jedyne co łączyło rolnictwo z działaniami zbrojnymi, to okrutna powtarzalność urodzaju śmierci. Walczył bez przebaczenia, nie licząc wrogów, których pokonał w bezpośrednim starciu. Zaniechał tego zgubnego zwyczaju i wolał nie wspominać wyrazu ich oczu, gdy wyjmował unurzany we krwi bagnet albo i nóż z ich parujących ciał. Wolał nie myśleć, ilu zginęło od jego kul w ciągu tych trzech bez mała lat, które spędził w wojsku i które zamieniłby teraz z chęcią na zrywanie jabłek. Zwolniony na parol po Appomatox nie dotarł do doliny Shenandoah. Zginął w bójce na przedmieściach Harrisonburga, zupełnie niepotrzebnie wdając się w potyczkę, najpierw słowną, a potem z użyciem broni, stając w obronie jakiejś mulatki o skórze bielszej niż cera jego żony, ogorzała słońcem, ale jednak mulatki, którą zaczepili rozgoryczeni i szukający pożywienia maruderzy. Marzyciel do końca, zginął walcząc o cudzy honor, czyli jedyną rzecz, za którą warto walczyć i umrzeć. Zdjęcie, na którym uśmiechnięty i pewny siebie pozował z bronią przed wyruszeniem na tę bezsensowną wojnę pozostało jedynym namacalnym wspomnieniem, które zachowała po nim Flora.
[msz],[ah]