Maria Nawrocka tę miała przypadłość, że sama będąc nauczycielką, lubiła uczyć się stale, a namiętnie rzeczy nowych. Jedną ze sztuk trudniejszych, jakie zdołała opanować ( oprócz strzelania z łuku, wydzielania srebra, pisania wierszy i buchalterii) było granie na tubie oraz innych dętych instrumentach. W żaden sposób umiejętności swoich nie wykorzystywała w praktyce, chociaż po głowie chodził jej pomysł założenia orkiestry z samych niewiast złożonej, ale, po pierwsze – trudno było znaleźć w mieście taką liczbę dam, które by na czymkolwiek grały, a po wtóre – te, co grać umiały, nie paliły się do wspólnych występów woląc popisywać się dmuchaniem we flety lubo brzdękaniem na mandolinie przed własnymi mężami, w domowym zaciszu. Pani Maria ponadto wiele czasu poświęcała na nauczanie literatury w pensji madame Nadieżdy Swierakownej Myszkiny, zatem plany o założeniu własnego orkiestronu zeszły na nieokreślony z bliższa dalszy plan. Podkochiwał się w Pani Marii pewien strażak imieniem Pafnucy. Pafnucy Dokicjan. Za dnia Pafnucy dzielnie z ogniem walczył, który co jakiś czas, zwłaszcza w biedniejszych dzielnicach dawał o sobie znać. W wypadkach splecione dorożki toporkiem rozdzielał, gdzie inaczej nie można było, a bywało, że i kotka z drzewa ściągał, który się jako takiej szlachciance czy dziedziczce na gruszę wdrapawszy, zleźć nie potrafił. Wieczorami zaś tłukł pan Dokicjan w bęben w dętej, strażackiej orkiestrze, a w niedzielne popołudnia przygrywał wraz z towarzyszami (za niewielką od magistratu opłatą) w miejskim parku, czas spacerowiczom umilając. I w takąż to niedzielę jedną obaczył Pafnucy niewiastę pod parasolką, co się jak zaczarowana wpatrywała to w jego bęben, to w puzon jego kolegi jakby nie wiedząc, który bardziej jej bliski.
[rs],[msz]