Na imię miała Julia… Ale jej nazwiska nikt już dzisiaj nie pamięta, tak, jak nie znano go wtedy, gdy się pozwoliła uwiecznić na szkle Zbysławowi. Zbysław uchodził za szarlatana, gdyż nikt tak jak on nie umiał w całej Galicji młodych i urodziwych niewiast namówić do odsłonięcia swej kobiecości przed nieruchomym okiem obiektywu kamery ciemnej. O pochodzeniu Julii nikt nie miał pojęcia. Jedni mówili, że przybyła z Poznania, skąd wyjechała bez środków do życia zaraz po śmierci rodziców, inni znowuż rozpowszechniali na mieście wieść, iż jest panną z zamożnego domu, która, znudzona mieszczańską, duszną moralnością, zaprzedała duszę diabłu, otrzymując w zamian wszystkie rozkosze doczesnego, acz wolnego życia. Wielu mężczyzn radych było się przekonać ile jest prawdy w tym ostatnim twierdzeniu, ale ilu z nich tak naprawdę było to dane, o tem szeptane kroniki milczą. Czy Julia wiedziała i widziała to, czego inni nie dostrzegali? Jej dyskretny uśmiech zdaje się potwierdzać tę tezę. Leżąc bezwstydnie, acz wygodnie na szezlągu zdawała się nie zauważać Zbysława, ale jej oczy mówiły, iż była świadoma obecności w atelier kogoś jeszcze, oprócz niej i Zbysława właśnie. Zbysława zresztą znaleziono dnia następnego z zastygłym w martwych oczach wyrazem przestrachu i zdumienia, a Julię widziano ponoć pięć lat póżniej w Wiedniu, poczem słuch wszelki o niej zaginął. Ale na starej fotografii wprawne oko, jak mówią, dostrzeże to, co dane było mistrzowi Zbysławowi (oprócz Julii) zobaczyć…