Ignacy Wilhelm Stahl-Ranitzky, potomek znamienitego rodu szlachciców z dalekiej Saksonii. Odebrał gruntowne wykształcenie w zakresie matematyki i fizyki na paryskiej Sorbonie, choć po prawdzie to filozofia zawsze była jego muzą i faworytą. W młodych latach był to młodzian postawny o poczciwym i mężnym obliczu. Wiele panien skrycie wzdychało do fotografii pana Ignacego (a wiedzieć trzeba, że w wieku swych 22 roków za elaborat naukowy o wpływie Kanta na moralność wieku otrzymał on nagrodę rektora i w prasie sylwetę jego wydrukowali!). Powiadają, że był on członkiem pewnej loży… W balzakowskim wieku będąc, na zdrowiu nieco podupadł, a nawet zdziwaczał, kazał on bowiem służce każdego dnia telegramem księgi i pisma z zagranicy zamawiać. Z Pragi, Paryża, a nawet Bombaju! Owe piękne panny, co w młodych latach do Ignaca fawory słały, teraz dziatwę swą wychowywały, a pan Ignac wciąż kawalerem był. Czas swój trawił tylko te dziwaczne pisma czytając. Zaczął absynt popijać, a i opary opium nad dworem jego się unosiły, a do tego dało się słyszeć dekadenckie melodie ze sprowadzonego z Zachodu gramofonu. Raz służka spod poduszki pana Ignaca księgę o jakowymś Budowniczym Wielkim wyjęła. Chodziły nawet słuchy w powiecie, że pan Ignac podążając nową zachodnią modłą innego rodzaju miłości hołduje.. Nikt jednakowoż tego potwierdzić szkiełkiem i okiem nie zdołał. Pan Ignac przeżywszy lat 67 wyjechał dorożką swą w zachodnie strony i wszelki ślad po nim zaginął. Nie zostawił po sobie dziedzica, więc pokaźny jego księgozbiór przechodził z rąk do rąk w czasach zawieruchy historycznej. W końcu trafił na indeks ksiąg zakazanych i powiadają, że spłonął w Berlinie w latach 30-stych.
No proszę. Autor plus 5.