Na dziedzińcu przysiadłszy w dłoń ujęła księgę by zastygła w posągowej, nieruchomej pozie wyruszyć jednocześnie w podróż nieznaną, pełną nieodkrytych krain i zapachów, przy których odurzająca woń maciejki zdaje się być tylko kiepską perfumą. Dalekie kraje stają się być tak bliskie, jak bliskie są gałęzie drzew zmęczonym ptakom. Czas i miejsce przestają istnieć, a może nikną jeno na długą chwilę muśnięte alabastrową dłonią starożytnej wróżki. Nawet wiatr, nie chcąc zakłócać tej wędrówki zamilkł, schował się w ogrodu komyszach czekając stosownej chwili do wznowienia igraszek ze smukłymi różami. Cisza… Wzrok uniesiony znad kart księgi ulatuje z rozmysłem gdzieś ponad krzewy kwiatów, by w dalekim, a sobie tylko wiadomym punkcie odnaleźć miejsce, w którym dwa światy łączą się ze sobą, jakby nie było między nimi pilnie strzeżonych granic. Już zaraz, za mrugnięcie powiek to, co wokół, na powrót stanie się dotykalne, odczuwalne i pachnące latem, a biała suknia poruszy się głębokim oddechem, ale jeszcze sekunda, jeszcze nie teraz…