
Dziesięć ponad wiosen przeszło od tamtego zrywu patriotów, którzy nie patrząc na rzeczy a sprawy swoje, całymi rodami stanąć chcieli bez strachu, naprzeciw największej armii Europy. I choć zryw wielkim ogniem rozgorzał, wygasł gdy moskal zacisnął na nich kajdany niewoli większej i nie miał kto drewien do ognia powstańczego dorzucać. Jesień tego roku, nie chcąc jakby pamiętać o tamtych złych losach ziemi, krwią obficie nasiąkłą, kolorów pełną będąc a słoneczną, rozgościła się na dobre w okolicy, otulając swoim kolorowym kobiercem pejzaże pól i parków miejskich. Jesieni tej, cicho a radośnie, Salomea, wybłagane od Boga a wyczekiwane dziecię fabrykanta, właściciela przędzalni bawełny na świat przyszło. Od maleńkości swojej, od pacholęctwa, upartą jak osioł była, co zaparty w kopytach nie chce wozu z urobkiem ciągnąć, niechętnie dając się w ryzy, zasady czy guwernanckie musztry a nauki wkładać. Bardziej lubiła się chować przed tym w obszernej, ojcowskiej willi, która zadziwiała swoja architekturą a kunsztem zrobienia wielu detali. Balkony wsparte konsolami wykutymi dłutem z kamienia, zawijane z wieloma liściastymi wzorami i widokami, tak dobrze a pięknie wyrobionych przez kamieniarskich mistrzów, że nie poznać było czy to kamień, czy prawdziwe, roślinne piękności. Dachy również z przepychem zrobione były, dachówką z ceramiki włoskiej wypalaną przykryte, a rynny, co letni czy wiosenny, ciepły deszcz z owych dachów zbierają, z blachy miedzianej wyrobione z zapałem, zdobne w małe rzygacze, w kształt piekielnych maszkaronów z finezją a dokładnością wyciętych i przymocowanych. Każden deszcz teraz, spływając, przez te blaszane, zdobne gargulce się przedrzeć musiał, co obrazy dość ciekawe musiało tworzyć, gdy się nań patrzało w czas dużej ulewy. Detale te, jak i otaczająca ja wszędzie sztuka wykwintna, pochłaniały mała Salomeę bez reszty, budząc w niej artystyczną część jej jestestwa. Nie miała silnych dłoni, co by rzeźby z kamienia, czy maszkarony z blachy wykonać, ale dostępu do sukien a jedwabi miała podostatkiem. Ferdynand, ojciec Salomei, nierad był, że córka jego szyć chce a się tym bawić, jak robotnik jakiś, czy krawiec, u którego on swoje ubiory zamawiał, a może i dom mody, wzorem paryskich lokali w mieście otworzyć, uważając, że nie powinna się tym zajmować z uwagi na pochodzenie. Miłował swoją, od Boga wymodloną jedynaczkę nad życie, pozwolenie więc dał sobie, by ominąć swoje pragnienia a przekonania, wiedząc, że uparta Salomea i tak zrobi co postanowiła. Podarował jej pięknie wykonane, najnowszej techniki cudactwo, z odlewanymi z żelaza, w kształty spiralne z liściastymi wzory, zakręcanymi nogami, pięknie inkrustowaną i w łuk, jak te za dawnych wojów czasy widziane, wygiętą maszynę, co szybciej szyć pozwoli.
[msz]

Pingback:Złote Popołudnie 2025 – czarnobiałykwadrat!