Aż dziwno było znajomym hrabiny, że nikt jej inaczej jako na biało ubranej nigdy nie widział. Wiele w tym twierdzeniu musiało być przesady, bo przecież trudno jesienną czy zimową znowuż porą całej w bieli było choćby i z kolaski wysiadać, by rąbka sukni nie ubrudzić. Ale człek ma to do siebie, że rad samemu w legendy wierząc jeszcze i nowe niechcący powtarza. Nie trzeba było i lat trzech, by o hrabinie Siennickiej poczęto mówić nie inaczej jak tylko „Biała Hrabinia”. Jej owo przezwisko nie przeszkadzało wcale, przeciwnie – przy wielu okazjach raczyła potwierdzać, iż rada jest z tego przydomku wielce. Romantyczną posiadając duszę, lubiła latem wymknąwszy się ze dworu cichaczem, przechadzać się między złocistymi łanami zbóż, barwnymi łąkami łubinu, czy siadywać nad brzegiem stawu w zadumie unosząc ku chmurom smukłą szyję. Dla prostego ludu była ożywiona boginką ze starych podań, których się jeno w niedzielę po mszy nie godziło powtarzać, a o których to chętne, zwłaszcza zimową, wieczorową porą po chałupach sobie powiadano. A że za ludzką panią uchodziła, to i złe słowo ni spojrzenie jej nie towarzyszyło. Nieliczni złośliwi (bo któż ich nie ma?) twierdzili wprawdzie, że któregoś razu hrabina tak się nieszczęśnie na grobli pośliznęła, że ją pasący krowy nieopodal chłopi całą w błocie i mokrą, a przez to już nie białą wcale ze stawu wyciągali, ale mało to prawdzie jest podobne. Wprzódy dlatego, że stawy dobrze utrzymane były i próżno w nich latem błota przy brzegu szukać, a po wtóre hrabina lękając się otwartej wody kroki na grobli nader ostrożnie stawiać zwykła.
[rs],[msz]