Nic tak nie krzepi i nie orzeźwia jak arbaty łyk solidny. Weźnij pięć liści dorodnych idyjskiej arbaty, włóż do moździrza, a ugnieć je co nieco. Waru naparz. Liście z możdzirza do dzbanka przesyp starający się przy tem, by okruchów, co na dnie zaległy nie zapomnieć. War wlewaj powoli i z wysoka aż się na wierzchu piana znaczna uczyni, co będzie znaczyło, iż snadnie wieczko potrzeba na dzbanek nałożyć. Ćwierć kwadransa co najmniej odczekaj, aż napar solidnie naciągnie. Przelej go do filiżanki, najlepiej z miśnieńskiej porcelany, co nie tylko uroku arbacie doda, ale i sprawi, że jej smak znacznie lepszym się stanie. Cukier jak kto woli – najlepszym jest ten, który z dalekiej wyspy pochodzi, gdzie Flibustierowie a urodziwe Kreolki. Kubą się ona zowie. Różna tam od oberków i mazurków na tańce moda panuje, poloneza też nie uświadczysz, a pośród gorącego słońca trzcina wysoka rośnie, która wyborną słodkość w sobie posiada. Czy to wczesną poranną godziną, czy to w ciszy gabinetu nad ulubioną książką, czy to w towarzystwie uroczych sąsiadek, arbata zacnie naparzona cuda z człowiekiem wyczyniać potrafi. A ileż to ona damie czaru przydaje. Jest li na świecie bardziej wdzięczny obrazek od niewiasty, co subtelnie w dłonie ujmie spodek na którym filiżanka się wspiera? Na fotelu przysiadła i zdaje się zatrzymywać na kilka chwil czas, co nieubłagalnie gna w przód nie bacząc na boki i nie zważając, czy kogo w smutku, czy w radości obojętnie mija…
[rs],[msz]